poniedziałek, 14 stycznia 2019

Miasto Innowacji: 06. Komornik Altruista






Potężny, trzymetrowy mech komornik kroczył polną drogą na obrzeżach Miasta Innowacji.
Każdy krok ciężkich, stalowych stóp trząsł ziemią.
Jego celem była windykacja upadłego zakładu tokarskiego.
Ogromny metalowy korpus wieńczył szklany hełm, odsłaniający zacięty wyraz twarzy urzędnika.
Na odrzutowych butach egzekutor podfrunął w górę na wysokość zakratowanych okien, dodatkowo zastawionych blachą, która ograniczała widoczność. W środku panowała cisza i ciemność.
Korzystając z noktowizora, srogi windykator dostrzegł zdeterminowanych pracowników ukrywających się za skierowanymi w kierunku drzwi barykadami utworzonymi z worków piasku.
Komornik rozbiwszy okno, wpadł z hukiem do pomieszczenia, atakując od tyłu, przygotowanych do obrony robotników.
Jeden z nich w amoku rzucił się na niego z łomem. Mech wystrzelił z przedramienia pocisk sieciowy, który uwięził napastnika.
Związany padł na ziemię, bezskutecznie próbując się uwolnić.
Pozostali pracownicy obrzucili egzekutora żelaznymi rurami. Windykator schronił się za tarczą pola siłowego wygenerowaną z metalowej rękawicy. Zaatakował robotników falą uderzeniową wydobywającą się z wnętrza dłoni. Mężczyzn odrzuciło na trzy metry.
Kiedy udało się spacyfikować załogę, mech silnym ruchem metalowych ramion wyrwał z ziemi maszynę tokarską będącą przedmiotem windykacji. Odrzutowymi podskokami, skierował się w kierunku bazy. Model zbroi jakiej używał, potrafił wykonywać skoki na dwadzieścia metrów w dal i dziesięć metrów w górę.

Stanowisko komornika było dziedziczone z pokolenia na pokolenie. Dzieci od wczesnych lat były przystosowywane do zawodu. Wybierano najsilniejsze z potomstwa. Przygotowywano ich psychicznie i fizycznie. Ciężkimi treningami zmieniali się w wypraną z emocji dobrze naoliwioną maszynę. W czasie studiów prawa odbywała się także nauka obsługi bojowego pancerza zaopatrzonego w najnowszą broń. Szkolenia były bardzo trudne, ale każdy wiedział jakie zyski przyniosą. Krew, pot i łzy traktowano jak intratną inwestycję w przyszłość.
Komornicy trzymali dyscyplinę jak w wojsku.
Dopingowali się nawzajem, lecz woleli działać samotnie, wtedy mieli większy procent z windykacji.

Egzekutor z łupem udał się do doskonale ochranianej bazy, potężnej cytadeli zbudowanej z szarych, grubych żelbetonowych murów.
Gdy składał łup w magazynie, dyspozytor, pogratulował mu udanej akcji.
Następnie urzędnik zawitał do zbrojowni zostawić pancerz.
Po czym zmęczony jednocześnie usatysfakcjonowany pracą poszedł do szatni wziąć prysznic. Spotkani w łazience współpracownicy pogratulowali mu skutecznej akcji. Półnadzy, obwiązani ręcznikami w pasie, zaczęli skakać wokół niego, trzymając ręce w górze, wydawali głośne małpie odgłosy na jego cześć.
-Auu,Auuu,uuu.
Bohater stał w środku okręgu i triumfalnie wymachiwał pięściami w górę.
Na zakończenie dnia odbyło się comiesięczne podsumowanie wyników pracy.
Sala konferencyjna zapełniła się krótko ostrzyżonymi, wysportowanymi kobietami i mężczyznami.
Spotkanie prowadził prezes komorników Aleksander Soliński Postawny mężczyzna około sześćdziesiątki z siwymi włosami i wąsami. Zawsze był elegancko ubrany. Mimo pracy biurowej ciągle pozostawał w formie. W gabinecie miał powieszony worek bokserski. Kiedy akurat nie miał obowiązków, uderzał w niego z werwą.

 Po przywitaniu się i krótkim wstępnym przemówieniu, zaczął wyczytywać listę najbardziej skutecznych pracowników. Każde nazwisko nagradzano oklaskami. Zdobywca pierwszego miejsca otrzymywał symboliczny dyplom.
- A na końcu z najgorszym wynikiem jak zwykle...- powiedział prezes, gdy doszedł do końca spisu.
Wszystkie oczy skierowały się na siedzącego z tyłu sali Tomasza Dąbrowskiego.
- Zawsze ktoś musi być ostatni- ironizował mężczyzna z głupim uśmieszkiem.
Tomek był trzydziestopięcioletnim, szczupłym brunetem o pogodnym nastawieniu, prywatnie zafascynowanym kulturą hippisów. Regularnie jeździł na koncerty muzyczne. Uwielbiał słuchać muzyki rockowej i poezji śpiewanej. Sam grał na gitarze, jego wiernym towarzyszem i słuchaczem był kot Felix.
Mężczyzna regularnie uczęszczał na piesze rajdy po Bieszczadach, podczas których napajał się pięknymi widokami natury i wsłuchiwał w szum drzew. Na ścianie pokoju w wynajmowanej kawalerce miał wielki plakat z ukwieconą łąką. Jego widok działał na Dąbrowskiego uspokajająco.
Młody komornik podśmiewał się z kolegów w pracy i ich wyczerpujących treningów, podczas których nakręcali się na coraz większe zyski.
Bezskutecznie próbował przekonać ich do większej empatii dla zadłużonych, oni nie traktowali go poważnie.

 Po konferencji prezes podszedł do Tomka i poprosił o spotkanie w cztery oczy.
- Słuchaj Tomek, wiem, że jesteśmy tu wszyscy jak jedna wielka rodzina, ale masz zawsze najgorsze wyniki, musisz pokazać, że ci zależy. Na osiedlu Projekt powstaje nowa knajpa Kuchnia Domowa. Pójdziesz tam, trochę postraszysz na przykład spaleniem lokalu. To są normalne sprawy. Zarekwiruj coś, mogą się odwołać, ale wiadomo, jak się to skończy. Haha!- zaśmiał się Soliński.
- Tak jest szefie.- odpowiedział podwładny.
- Jak klient jest przestraszony, wtedy go obrażasz. Kiedy zaczyna, biadolić naciskasz.- poradził na odchodne Aleksander.
- Dobrze.- odparł Dąbrowski.

Po uroczystości komornicy, bez Tomasza, udali się do najbardziej ekskluzywnego w mieście klubu Exotic Paradise. Właścicielami lokalu byli Niebiescy, którzy za darmo zapewniali wszelkie uciechy egzekutorom. Balangowiczów witała ogromna, wypełniona rozbawionymi ludźmi sala, olśniewająca gra świateł wprowadzała w imprezowy trans.
Kilku Niebieskich siedziało w małej salce na piętrze, obserwując przez okno zabawy komorników. Z satysfakcją patrzyli, jak realizują ich ukryte plany. Upewniwszy się, że nikt ich nie widzi, zaczęli oddawać się swoim mistycznym tańcom.

 Następnego dnia wczesnym popołudniem Tomasz udał się  na interwencję jak zwykle bez zbroi.
Nie szukał konfrontacji, był przekonany, że widok pancerza wzbudzał w mieszkańcach negatywne emocje.
Wszedł do środka lokalu i zaczął podziwiać jeszcze niedokończone wnętrze.
- Dzień dobry- powiedział pracownik baru.
- Dzień dobry- odpowiedział komornik.
- Podać coś Panu.
- Chętnie co polecacie?
- Przygotujemy tradycyjne danie.
Dąbrowski dostał gorący pachnący ziołami kotlet schabowy. Do tego delikatne puree z ziemniaków i zasmażaną kapustę z grzybami. Na widok jedzenia Tomek oblizał się ze smakiem.

 Kurator społeczny Wiktoria Solińska córka prezesa komorników uczestniczyła w konferencji Dawida Ibrahima rzecznika prezydenta Miasta Innowacji Stefana Szlachty. Kobieta nie cierpiała młodego karierowicza. Widziała w nim cynicznego, zepsutego do szpiku kości gracza. Próbując zbadać jego przeszłość, natrafiła na szczątkowe informacje. Nie była nawet pewna czy nazwisko, którym się posługuje, jest prawdziwe. Dawid Ibrahim był trzydziestosześcioletnim politycznym celebrytą, słynącym ze skandali obyczajowych. Miał pociągłe rysy twarzy, krótkie, ciemne, kręcone włosy. Zazwyczaj ubierał niebieski krawat i garnitur. Obnosił się z bogactwem, uwielbiał drogie samochody i młode ciągle zmieniające się asystentki. Promowały go media, którymi sterowała jego grupa.
Dawid nabijał się z rządzącego prezydenta, starszego spokojnego, rodzinnego mężczyzny. Atakował jego styl życia, robiąc z niego synonim obciachu. Niebiescy sami wypromowali kandydaturę Stefana, jednak z czasem stawał się on coraz bardziej asertywny. Wtedy zaczęli go dyskredytować w usłużnych mediach. Jego kadencja zbliżała się do końca. Mieli już przygotowanego na jego miejsce, lepszego bardziej uległego kandydata.
Głównym tematem konferencji nieoczekiwanie stała się nowa sympatia rzecznika. Dziennikarze nakryli ich, gdy wychodzili z klubu Exotic Paradise. Przytulali się i szli, trzymając się za rękę.
- Ma pan znów nową partnerkę?- dopytywały na konferencji dziennikarki.
- Mamy jedno życie, bawmy się, korzystajmy z niego!- odpowiedział polityk, na co dziennikarki zareagowały gromkim śmiechem,
po czym podekscytowane zaczęły wymieniać między sobą uwagi.
- Dlaczego miasto nie wsparło upadający zakład tokarski?- spytała zdenerwowana kurator, próbując przebić się przed wszechobecną radość.
-Musimy wygaszać przestarzałe branże przemysłowe, żeby przerzucić się na bardziej innowacyjne rozwiązania gospodarcze.- odpowiedział Dawid, nawet nie patrząc w jej stronę.
- Co ze zwolnionymi robotnikami? - dopytywała  Wiktoria.
- Mają teraz czas na odpoczynek, nie mogą narzekać na przepracowanie.- ripostował rzecznik, ponownie wzbudzając radość zebranych pań.
- Co pan powie na krytykę prezydenta pod Pana adresem. Twierdzi, że jest Pan lekkomyślny.- niestrudzona kurator drążyła temat.
- Niech dziadek wyjmie kij z tyłka. Więcej luzu człowieku, zacznij żyć!- krzyknął ucieszony.
Dziennikarki ponownie wybuchnęły wesołością.
- Nie sądzi Pan, że zajmowanie się sprawami towarzyskimi na konferencji to strata czasu.- naciskała Solińska.
- Wolałbym, że by Pani ze mną straciła trochę czasu.- odparł z zawadiackim uśmiechem Dawid.
- Uuuu.- odkrzyknęły kobiety, patrząc w stronę kurator.
- Wrrr.- warknęła Wiktoria i wściekła wyszła z konferencji.
Udała się na spotkanie z tatą  w cytadeli komorników.

Kobieta poświęciła się tropieniu nadużyć w środowisku prawniczym, wykorzystywała wpływy rodzica, żeby piętnować chciwość. Awanturowała się, wznosiła skargi, bezskutecznie apelowała do sumień. Nikt nie chciał z nią współpracować. Odbijała się od ścian, widząc bezwzględność systemu. Mocno wstrząsnęły ją ostatnie sprawy najpierw konfiskata ciągnika potem windykacja zakładu tokarskiego, która przelała szalę goryczy.

Gdy czekała na ojca pod jego gabinetem, usłyszała rozmowę, jaką toczył z Tomaszem, który właśnie wrócił zadowolony z interwencji.
- Jak to nic im nie wziąłeś?!- pytał z niedowierzaniem prezes.
- Byli bardzo mili. Poczęstowali mnie nawet kotletem schabowym. Tak mi smakował, że pewnie będę ich stałym gościem.- odrzekł spokojnie młody windykator.
Aleksander kipiał ze złości.
- Aaa! - krzyczał wniebogłosy.
Nogi się pod nim ugięły, oparł się rękami o biurko i gwałtownie łapał powietrze.
- Wyjdź. Nie mogę na ciebie patrzeć!- zdołał tylko wycedzić.

Wiktorie zaintrygowała ta tajemnicza, asertywna postać. Gdy Dąbrowski wyszedł z pokoju, pobiegła za nim.
- Hej, nie przejmuj się moim ojcem to narwaniec. Jestem Wiktoria jego córka. - przywitała się Solińska.
- Aha miło mi jestem Tomasz. - odparł Dąbrowski.
- Podziwiam cię, byłeś taki dzielny, zachowując zimną krew.
- Dzięki.
- Może umówimy się, udzielę ci paru wskazówek jak postępować z moim tatą.- entuzjastycznie zaproponowała dziewczyna.
- Z przyjemnością.- odpowiedział zadowolony Tomasz.

Następnego dnia, wieczorem spotkali się w eleganckiej cukierni. Dąbrowski opowiedział swoją historię, jak przybył do Miasta Innowacji, chcąc żyć samodzielnie, nie ulegając presji rodziny, pracując po swojemu. Wydawało mu się, że ludzie docenią jego polubowne podejście. Łudził się wizją zmiany instytucji od środka. Wrażliwa dziewczyna zauważyła potencjał w tym lekkoduchu.
- Osiągniesz swój cel, jeśli zaskarbisz sympatię mojego taty. Pomogę ci, zaufaj mi, znam go bardzo dobrze. Wykonuj starannie jego polecenia, zgadzaj się z nim do czasu, aż uśpisz jego czujność, wtedy będziesz mógł przeforsować własne stanowisko.- kurator odkrywała przed Dąbrowskim plan.
Zdawała sobie sprawę, że będą próbowali go złamać na wszelkie możliwe sposoby.
Tomek wykorzystywał jej instrukcję. Stopniowo wkupywał się w łaski kolegów i prezesa. Dużo ich komplementował i od razu go polubili.
Z czasem zaczął przejmować inicjatywę w rozmowach.

Biegał, codziennie rano przed pracą. Ciężko trenował, żeby móc sparować na równi ze współpracownikami.
Początkowo na sali treningowej, powitano jego obecność ze zdziwieniem. Śmiano się z niepowodzeń Dąbrowskiego. Tomek wyrabiał się, po pierwszych nokautach zbierał siły i wracał na ring. Dostrzegli, że jest wytrzymały, nie pęka. Zaczęli się do niego przekonywać. Prezes też zauważył zmiany zachodzące w młodym windykatorze. Dąbrowski wracał do domu zmęczony i obolały. Wiktoria motywowała go do dalszego wysiłku. Spotykali się w tajemnicy i uzgadniali dalszą taktykę.

Tomasz zabierał ją na koncerty i festiwale muzyki rockowej. Razem uczęszczali na piesze wycieczki po Bieszczadach. Nocowali w schroniskach, zgłębiali lokalny folklor. Dąbrowski przywrócił Wiktorii radość życia i pomógł nadrobić utracone dzieciństwo.
-Gdyby wszyscy byli tak dobrzy, jak ty.- miała mu kiedyś powiedzieć rozanielona niewiasta podczas jednego z pieszych rajdów.

Wiktoria była jedynakiem oczkiem w głowie Aleksandra. Matka umarła na raka, gdy dziewczynka miała trzy lata.
Została wychowana przez ojca pod kloszem, miała zostać komornikiem. W wieku czterech lat tata zaczął zmuszać ją do robienia pompek i oglądania brutalnych filmów. W okresie dojrzewania Wiktoria się zbuntowała. Zaczęła wagarować, uciekała z domu.
Błądząc po ulicach Miasta Innowacji, dostrzegła wiele problemów społecznych takich jak bieda i samotność, z których nie zdawała sobie wcześniej sprawy. Odkryła w sobie wrażliwość, której nie rozumiał jej ojciec. Wtedy postanowiła zostać kuratorem społecznym.

Solińscy kochali się, jednak różnice światopoglądowe budowały coraz mocniejszy mur między nimi. Widywali się tylko w weekendy na obiedzie w willi ojca.
Tego dnia po konsumpcji zapanowała krępująca cisza. Nagle Wiktoria wybuchła.
- Poznałam Tomasza jednego z twoich pracowników. Mówił, że się go czepiasz, bo nie chce być okrutny dla ludzi. Dlaczego jesteście tacy agresywni i znieczuleni?! Nie możecie być bardziej wyrozumiali?- apelowała córka.
-Nie jesteśmy zwykłymi ludźmi, całe życie oddaliśmy misji. To są wartości, w jakich nas wychowano.- odpowiedział poważnie ojciec.
- Może w końcu czas trochę odpuścić. Nie możecie mieć od razu wszystkiego. Jeśli ludziom nic nie zostanie, to z czego dalej będziecie brać?! Dłużnicy załamują się, zaprzestają działalności, czasem popełniają samobójstwa, wtedy już nic od nich nie wyciągniecie. Nie lepiej zabierać powoli, żeby zostało na dłużej. Zostawcie im parę złotych, żeby przynajmniej nie umarli z głodu.
- sprytnie podeszła Olka Wiktoria.
Ojciec się namyślił. Zrozumiał głębokie przesłanie córki i jej wielką mądrość. Z czułością uściskał dłoń kobiety.
- Masz rację Wiki. Nie gryzie się ręki, która cię karmi.

Gdy córka wyszła, Aleksander zaczął coś podejrzewać. Zastanawiał się, w jaki sposób poznała Tomka i jak bardzo jest to zażyła znajomość. Nakazał jednemu z najlepszych windykatorów ją śledzić. Egzekutor, krocząc śladami Wiktorii, przeskakując z budynku na budynek, w końcu wypatrzył całującą się Solińską z Dąbrowskim.
Prezes, gdy się o tym dowiedział, wpadł w furię. Wywrócił biurko, rozrzucając dokumenty po pokoju. Zaczął gołymi pięściami uderzać w ścianę biura, aż zrobił dziurę w murze.

W końcu pogodził się z wyborem córki, zaczęli się nawet we trójkę spotykać. Aleksander traktował Tomka z pogardą, wielokrotnie pod byle pretekstem pokazywał mu, że jest od niego silniejszy fizycznie i psychicznie. Z drugiej strony nigdy nie widział Wiktorii tak szczęśliwej. Solińska zauważyła, że ojciec nie reaguje już na chłopaka niepohamowaną agresją, więc postanowiła wykonać następny krok. Dążyła do tego, żeby Tomasz został zastępcą prezesa. Tym samym realizowała marzenie o troskliwym traktowaniu dłużników przez system.

- Cooo?! Chyba kpisz?!- krzyknął zdziwiony Aleksander, słysząc propozycję córki.
- Ludzie was nienawidzą, a Tomka lubią, pozwoli wam to zmienić wizerunek i przekonać do siebie społeczeństwo. Dalej będziesz o wszystkim decydował, on będzie tylko figurantem.- argumentowała córka.

 Podczas spotkań Wiktoria nie dawała ojcu zapomnieć o swojej propozycji. Myśl kiełkowała w głowie prezesa. W końcu się złamał i postanowił mianować Tomka swoim zastępcą. Miał to ogłosić publicznie podczas festynu miejskiego połączonego z prezentacją Armii Urzędników.
Wieczorem w dzień przed imprezą Tomasz intensywnie wpatrywał się w plakat z ukwieconą łąką.
Następnego dnia, gdy inni przygotowywali się do konferencji, młody komornik zaszył się w zbrojowni z farbami i pędzelkiem.

W czasie przemówienia prezydenta Wiktoria i Aleksander z niecierpliwością czekali na spóźniającego się Dąbrowskiego. Gdy chłopak przybył stali jak oniemiali, widząc jego pancerz, pokryty kolorowymi rysunkami kwiatków.
Na jej widok prezes wybałuszył oczy, nadął policzki, aż zrobił się czerwony.
- Coś ty zrobił ze zbroją? Porąbało cię?! Co to za kwiatki?! Ludzie mają się nas bać!!- darł się Soliński.
- Uspokój się tato, Tomek dobrze robi.- przekonywała Wiktoria.
- To kretyn, niszczy nasze dziedzictwo kulturowe.- oponował ojciec.
Opanował się, patrząc na rozanieloną córkę ściskającą dłoń Dąbrowskiego.
- Ludzie nie muszą się was bać. Możecie zamaskować swoje prawdziwe oblicze poprzez pozytywną propagandę.- zapewniała córka.
- Echh. No dobrze chodźmy. - westchnął zrezygnowany Aleksander.
Wiktoria odetchnęła z ulgą.

 Ludność zatrzęsła się ze strachu, kiedy komornicy w zbrojach weszli na scenę. Prezes zabrał głos.
- Witam Państwa, rzadko mieliśmy okazję rozmawiać. Cieszę się, że zebraliście się tak licznie.
Do tej pory byliśmy bardzo surowi w ściąganiu długów. Musicie nas zrozumieć, chcieliśmy jak najlepiej wykonywać swoje obowiązki.
O teraz nasze zbroje będą symbolem  partnerskiej współpracy nie terroru. Na dowód tego mianuję Tomasza Dąbrowskiego, słynącego z uprzejmości swoim zastępcą.- ogłosił prezes, wznosząc rękę młodszego pracownika ku górze.
Widział tłum szczęśliwych ludzi.
Zgromadzeni pod sceną komornicy, nie mogli uwierzyć własnym uszom, oburzeni opuszczali rynek. Odebrali przemowę prezesa jako akt zdrady.
Po przemówieniach miejskich oficjeli dwójka komorników Tomasz wraz z Aleksandrem, dała imponujący pokaz możliwości pancerzy bojowych. Skakali nad tłumem na pełną wysokość wykrzesaną z butów odrzutowych. Strzelali w powietrze z wyrzutni rakiet umiejscowionych o okolicy barków. Przecinali się w powietrzu, wykonywali salta, publika była w szoku. Nagrodziła ich gromkimi brawami, gdy defilada ruszyła Tomasz i Aleksander zostali z tyłu sceny. Pomagali w pracach porządkowych, składaniu sceny wykorzystując super siłę.
Soliński wiedział, że radość ludzi może się kiedyś zamienić w gniew i chęć zemsty skierowanej na niego i organizację.
Zauważył u Tomasza uśmiech pod nosem.
- Z czego się śmiejesz?-  spytał podirytowany Aleksander.
- Wiedzieliśmy z Wiktorią, że uda nam się ciebie podejść.- odpowiedział rozbawiony chłopak.
-Podejść?! Jakie podejść?! Macie mnie za durnia?!- pytał wściekły prezes.
Aleksander uświadomił sobie, jak został wykorzystany. Eksplodował gniewem, kumulowanym od miesięcy.
Wystrzelił w młodego zastępcę pociski rakietowe, Tomasz odbijał je tarczą siłową. Wtedy Olek, posiłkując się butami z napędem odrzutowym, rzucił się na przeciwnika, przebijając jego ochronę.
Położył go na ziemi i zaczął zasypywać gradem ciosów.
Upajał się swoją przewagą i siłą.
-Jestem niepokonany. Jeszcze zwiększę ściągalność długów!- krzyczał jak opętany, okładając pięściami będącego w coraz gorszym stanie Tomka.
Nie zauważył przez to walącej się konstrukcji sceny. Rakiety odbite przez Dąbrowskiego naruszyły budowlę, której części zaczęły spadać na walczących komorników. Olek pociskami próbował roztrzaskiwać lecące na niego kawałki sceny. Nie był dostatecznie szybki. Fragmenty metalowej konstrukcji przebiły mu pancerz. Po chwili obaj komornicy znaleźli się pod stertą gruzu. Wielka miejska scena była w ruinie. Tomasz schował się w pod pancerzem Aleksandra, dlatego uniknął obrażeń. Gdy nawałnica ustała, młody egzekutor wydobył się spod ruin. Odkopał prezesa, otworzył mu hełm, trzymając go na rękach, był świadkiem jego ostatniego tchnienia.
- Hmmm- pomyślał chłopak.

Wiktoria czekała parę godzin na Tomasza.
Była prze szczęśliwa. Zdawała sobie sprawę, że jej miłość stworzyła pomost między bezkompromisowym ojcem a empatycznym ukochanym.
Kolacja przygotowana z pietyzmem zdążyła już wystygnąć, gdy usłyszała dzwonek do drzwi. Mocno przylgnęła do wchodzącego Dąbrowskiego.
- W końcu jesteś. Tak cię pragnę.
Przytulili się, całując się namiętnie.
- Co z moim ojcem, nie denerwował się zbytnio po konferencji?- spytała kobieta.
- A właśnie kochanie muszę ci coś powiedzieć.

Koniec.

poniedziałek, 28 maja 2018

Miasto Innowacji: 05. Sędzia banita.





Miasto Innowacji: 05. Sędzia banita.

Na sali sądowej oskarżony oczekujący na wyrok był dziwnie spokojny. Wpatrywał się w niego siedzący naprzeciw krępy mężczyzna z czerwonym krawatem.
Pozwany obrzucił butelkami powstający lokal na osiedlu Projekt. Został zatrzymany przez krewką obsługę baru. Na posterunku policja próbowała przekonać poszkodowanych do nieskładania zeznań, argumentowała tym, że dzięki takiej aktywności żyjemy w bardziej dynamicznym społeczeństwie. Ofiary napaści nalegały i bezradni funkcjonariusze nie mieli wyboru, tylko aresztować chuligana. To było pierwsze od miesięcy zgłoszenie, od razu podchwycił je sędzia Krzysztof Pieruński. Z fanatycznym uporem doprowadził do finalizacji sprawy. Personel sądu traktował go jak wariata, który psuje doskonale działający system.
Ofiarę zwykle się spławiało, zachęcając do dalszej wytrwałej pracy dla społeczeństwa. Skazywano tylko tych, co zagrażali interesom Czerwonych i Niebieskich.

W gabinecie sędziego panowała nerwowa atmosfera.
Przy biurku siedział Krzysztof Pieruński, prowadzący rozprawę. Był czterdziestoletnim mężczyzną o atletycznej budowie. Zawsze starał się być sprawiedliwy i merytoryczny tak jak uczył go mentor legendarny Antoni Hausner.
Awanturowała się z nim trójka kolegów po fachu.
-Nie uniewinnię go!- zarzekał się Krzysiek.
-Musisz to zrobić!- naciskał na niego największy z towarzystwa, Prezes Sądu Ryszard Cebula.
-Trzeba to przeciąć, nie możemy dawać się wiecznie zastraszać.- odparł stanowczo Pieruński.
Towarzystwo zatrzymało się na chwilę, wtedy jeden z sędziów zaczął panicznym tonem apelować do Prezesa Sądu.
-Jeśli tego nie zrobi, powie mu, on się dowie!
Trzech sędziów wyszczerzyło zęby i zacisnęło ręce na młotkach.
Krzysztof popatrzył wzrokiem szukającym pomocy na przyjaciela, szczupłego bruneta, Łukasza Chrudzimirskiego. Ten stał pod ścianą, spuścił wzrok i nie angażował się w sprzeczkę.
Koledzy z pracy zaczęli otaczać biurko Krzyśka.
- Uniewinnisz go albo zabierzemy ci łańcuch!- grozili.
Pieruński był przyparty do muru. Pod naporem kolegów, wstał i zaczął się wycofywać w kierunku ściany.
Miał do wyboru stracić pracę lub ucieczkę. Nie wahając się, zasłonił twarz togą i wyskoczył przez zamknięte okno z drugiego piętra.
Dach stojącej pod gmachem sejmu policyjnej furgonetki zamortyzował upadek.
Dźwięk uderzenia i tłuczonego szkła zwrócił uwagę policjantów i gapiów.
Zaniepokojeni ludzie zwrócili się do stróżów bezpieczeństwa.
-Bez nerwów, pan sędzia jest wolnym człowiekiem i ma prawo do skakania z okna.- funkcjonariusz uspokoił obywateli.
Mężczyzna, który zapewniał parasol ochronny oskarżonemu, należał do grupy Czerwonych. Czerwoni i Niebiescy pociągali za sznurki w Mieście Innowacji.
Byli ulokowani w różnych partiach, szyld nie miał znaczenia, bez względu na wynik wyborów zawsze rządzili.
Czerwoni- trzymali w garści resorty siłowe. Kontrolowali policję, firmy ochroniarskie i szarą strefę.
Byli koszmarem restauratorów. Pili na umór i wszczynali awantury. Kiedy pobili już innych klientów i obsługę zaczynali tłuc się między sobą. Policja i ochrona nie interweniowała. Czekali, aż się zmęczą i odwozili ich do domów.
Lubili epatować bogactwem, drogimi samochodami i biżuterią.
Niebiescy- posiadali wpływy w prawie, finansach i mediach.
Mieli wysublimowany gust i smak. Byli mecenasami wydarzeń kulturalnych w regionie. Woleli trzymać się w cieniu. Często podśmiewali się z grubiańskiego zachowania Czerwonych i traktowali ich z dystansem.
Znakiem rozpoznawczym obu grup były krawaty odpowiedniego koloru. Porozumiewali się między sobą tajnymi gestami dłoni.
Tylko garstka ludzi dostrzegała ich obecność w życiu politycznym. Ci, którzy o tym mówili, byli traktowani jak oszołomy.

Po awanturze w pracy zszokowany Krzysztof krążył wokół bloku Łukasza, chował się w ciemnych zaułkach i bramach.
Kiedy zauważył, jak wraca z pracy, ruszył za nim do mieszkania.
- Witaj.
- Witam, tak się cieszę, że cię widzę.- odpowiedział Łukasz.
- W sądzie nie byłeś specjalnie pomocny.
- Co mogłem zrobić? Byliśmy sami przeciw wszystkim. Wiem, że chcą cię oskarżyć o zaniedbanie obowiązków, ale wyprostuje sprawy. Przekonam ich, żebyś mógł wrócić do pracy. Odpocznij, na pewno jesteś zdenerwowany.
- Ehh...- westchnął Krzysztof i usiadł zmęczony na fotelu w salonie.
- Zaparzę herbatę.- zaproponował Łukasz.
Zniknął w kuchni i po chwili przyszedł z dwiema szklankami brzęczącymi na tacce.
Pieruński wstał i zaczął nerwowo krążyć po pokoju.
- Odpocznij, wypij herbaty, gorąca.- nalegał Łukasz.
Mimo uspokajania Pieruński cały czas obsesyjnie chodził po salonie. Kątem oka, w oknie, dostrzegł podjeżdżające pod blok furgonetki policji i wóz bojowy Armii Urzędników.
- Jak mogłeś mnie zdradzić, oboje byliśmy wychowankami Antoniego, taktował nas jak synów!- wrzasnął Krzysiek.
- Ty byłeś jego ulubieńcem, mnie miał za piąte koło u wozu! Teraz liczy się tylko kasa i kariera, żadnych sentymentów- odkrzyknął Łukasz.
Policja działała na polecenie Czerwonych, więc była pełna werwy i inicjatywy. Wspomagało ich paru szturmowców z Armii Urzędników.
Pieruński wybiegł na klatkę schodową, stawić czoła napastnikom, wyrwał tarczę pierwszemu, jednocześnie kopnął go w pancerz. Żołnierz w ciężkim rynsztunku stracił równowagę i stoczył się w dół schodów. Własnym ciałem zablokował przejście kolejnym funkcjonariuszom.
Krzysztof błyskawicznie wycofał się do mieszkania. Zatamował drzwi wejściowe meblami. Sam udał się na przeciwległą ścianę.
Uderzeniami młota przebił mur do sąsiedniego lokum.
Sąsiad mimo poniesionej straty, nie okazał braku szacunku.
- Dzień dobry panie sędzio.- przywitał się kulturalnie.
- Witam. - odpowiedział Krzysztof, biegnąc w kierunku drzwi wejściowych.
Na korytarzu chowając się za tarczą, skoczył między schodami na parter. Następnie szybko wybiegł z klatki, odpychając nadchodzącego w jego kierunku szturmowca urzędnika.

Sędzia poczuł się zaszczuty, nie chciał uciekać z własnego miasta, któremu poświęcił życie.
Postanowił udać się w kierunku wioski Kręgi, gdzie przy granicy rozpościerały się pola uprawne.
Kupił koce, śpiwór, siatkę konserw i zgrzewkę wody.
Pod małym wzniesieniem, w miejscu zasłoniętym trawą, wykopał dziurę w ziemi.
Myślał strategicznie, kiedy przyjdą po niego, będzie miał wiele kierunków ucieczki.
Po paru dniach ukrywania się wyczyścił umysł i odnalazł wewnętrzną równowagę.
Nie straszna mu była żadna niedogodność zimno, deszcz, osuniecie się ziemi, był twardy, potrafił wytrzymać wszystko. Od czasu do czasu opuszczał kryjówkę i podjadał na polach korzonki i korę.
Spędził tak dwa miesiące, po czym postanowił się wybrać w kierunku pobliskiego gospodarstwa rolnego. Obserwował utrudzonego chłopa pracującego od świtu do wieczora. Po paru dniach zabrał swój dobytek i poszedł do rolnika, oferując pomoc za kąt do spania i wyżywienie. Skłamał, że w ten sposób podróżuje, odstresowując miejski styl życia. Rolnik Stefan Zguba stwierdził, że nie ma miejsca w domu i może jedynie zaproponować nocleg w stodole.
Razem zaczęli pracować w polu, przy zwierzętach i porządkach w gospodarstwie. Pewnego wieczora przy wspólnej kolacji w domu rolnik miał podpisać przedłużenie umowy dzierżawy. Krzysztof zapoznał się z pismem, zauważył, że porozumienie jest niekorzystne dla Zguby. Poradził mu negocjację lepszych warunków. Nazajutrz Stefan wrócił zadowolony do domu po zastosowaniu rad kompana. Był bardzo wdzięczny Pieruńskiemu i polecał jego wiedzę znajomym. Chłopi w okolicy rozwiązali, dzięki sędziemu, wiele problemów prawnych na swoją korzyść.

Gdy wydawałoby się, że sprawy mają się coraz lepiej, Krzysztof podczas kopania w polu usłyszał odgłosy awantury. Chowając się za drzewem, dostrzegł komornika w stroju bojowym, jak rekwirował ciągnik Stefana.
- Co ja teraz zrobię?! - lamentował rolnik.
Bezradny ukląkł na ziemi.
- Takie jest prawo.- odpowiedział spokojnie funkcjonariusz.
Mech przyczepił hak liny do traktora i zaczął go ciągnąć w kierunku miasta.
Podczas wspólnego obiadu Stefan schował głowę w ramionach i rozpłakał się przy stole.
- Z czego teraz utrzymam rodzinę? Nie mam żadnych długów, dlaczego zabrano mi traktor- biadolił.
- Będzie dobrze, obiecuję.- uspokajał Pieruński.
Krzysiek wiedział, że nie może być dłużej ciężarem dla tej miłej, poszkodowanej przez los pary chłopstwa.
Od tego wieczora zaczął cały wolny czas poświęcać treningom walki młotem. Pojedynek był dla niego jedyną drogą powrotu do społeczeństwa. Myślał, że po odzyskaniu stanowiska, będzie miał większe szanse na pomoc rolnikowi.
Polskie prawo zostało napisane w ten sposób, że pozostawiało duże pole do interpretacji. Niektórych sporów nie dało się rozwiązać dyskusją. Wiele wyroków spotykało się z wielkim sprzeciwem społecznym. Dla takich sytuacji wprowadzono instytucję sędziowskiego pojedynku.
Starcie odbywało się za pomocą młotków. Przegrany ryzykował utratę łańcucha, co wiązało się z dożywotnim zakazem uprawiania zawodu lub mógł liczyć na prawo łaski.
Dlatego koło budynków sądu znajdują się małe zagajniki, w których nie widać nic z zewnątrz.
Konfrontacje były ostatnio rzadkie, sędziowie zaczęli chronić się nawzajem, unikając konfliktów.
Warunkiem wypowiedzenia pojedynku było posiadanie przynajmniej jednego świadka sędziego.

Nazajutrz na gospodarstwo przyszła kurator społeczny Wiktoria Solińska, szczupła szatynka z długimi lokami, córka prezesa Rady Komorniczej. Poruszona kobieta zjawiła się od razu, gdy usłyszała o skandalicznej pomyłce z traktorem. Przepraszała rolnika i zapewniała o wsparciu w jego sprawie.
Sytuację obserwował Krzysztof przez uchylone drzwi do stodoły. Po zakończonej rozmowie dziewczyna rozglądała się po gospodarstwie Zaintrygowała ją zarośnięta głowa wychylająca się z wrót szopy.
Mężczyzna przestraszył się i zamknął budynek. Ruszyła w jego kierunku.
-Hej !- krzyknęła, dobijając się do środka.
Otworzył jej Krzysiek z długimi pozlepianymi włosami i brodą.
Dziewczyna z trudem rozpoznała w nim zaginionego sędziego.
- Ty jesteś Krzysztofem Pieruńskim, słyszałam, że uciekłeś z sądu przez okno.
- Tak to ja. - odpowiedział nieśmiało Krzysztof.
- To niesamowite! Jak spędziłeś ostatnie miesiące? - zapytała podekscytowana kobieta.
Zaprosił dziewczynę do stodoły i zaczął opowiadać o czasie spędzonym na wygnaniu. Kobieta słuchała z zapartym tchem, jednocześnie zdała sobie sprawę, że to on stał za wzrastającą świadomością prawa, wśród okolicznych rolników.
Wiktoria od początku wizyty zwracała uwagę na nieprzyjemny zapach. Gdy siedzieli na odwróconych skrzynkach, dostrzegła w kącie dwa wiadra. Nie mieściło jej się w głowie jakaż to pasja i zaangażowanie drzemały w tym człowieku.
Poświęcił pozycję zawodową i luksusy dla życia w niedostatku i pomocy społeczeństwu.
Dreszcz pożądania przeszył jej ciało.
Przylgnęła do jego twardej umięśnionej klatki piersiowej i wiedziała już, że spędzi z nim tę noc.
Gdy wstała, on już nie spał, trenował walkę z cieniem przy użyciu młotka. W życiu nie widziała takich szybkich skoordynowanych ruchów, chociaż od dziecka przebywała w towarzystwie sędziów.
Wiedząc, że związek nie jest im pisany, po cichu wymknęła się ze stodoły.

Około południa Krzysztof ogolił się siekierą nad wiadrem i ruszył do mieszkania mentora Antoniego.
Idąc ulicą, czuł się niepewnie.
Swobodna piesza przechadzka w godzinach pracy była źle widziana przez patrole Armii Urzędników.
Dwójka żołnierzy idąca za nim zaczęła go wołać. Pieruński przyśpieszył kroku. Żołnierze ruszyli za nim w pogoń. Sędzia schronił się w bramie.
Patrol bojowników ostrożnie podążył za nim. Kucający Krzysztof już na nich czekał.
Uderzył zza ściany w nogę, poniżej tarczy, pierwszego napastnika. Opierając się o jego hełm, przeskoczył z saltem za ich plecy. Atakując z tyłu, rzucił o ścianę uzbrojonego żołnierza, okładając go młotkiem. Drugi bojownik z furią zaatakował elektrycznym pastuchem. Krzysztof trafiał bezbłędnie, był wyraźnie szybszy, celował w miejsca nieosłonięte pancerzem. Uderzał do skutku, aż obolały żołnierz osunął się na ziemię.

Następnie dyskretnie udał się do mieszkania Hausnera.
Emeryt przez lata był sędzią cieszącym się autorytetem. Słynął ze sprawiedliwych wyroków. Potrafił znaleźć kompromis między naciskami politycznymi a odpowiednią karą. Pozwalano mu na więcej, bo ojciec Antoniego przyjaźnił się z ojcem Prezesa Sądu. Był uwielbiany przez społeczeństwo, jednocześnie będąc dla wielu ludzi niewygodnym. Miarka się przebrała, kiedy jego działania przeszkodziły interesom Czerwonych. Został wysłany na wcześniejszą emeryturę.
Krzysztof odwiedzał Hausnera średnio raz w tygodniu. Po awanturze w sądzie zerwał z nim kontakt, nie chciał go narażać na nieprzyjemności.
-Wejdź czekałem na ciebie.- przywitał młodszego wychowanka, starzec z siwymi długimi włosami i brodą.
Mieszkał w skromnym mieszkaniu wypełnionym książkami.
Usiedli w kuchni i zaczęli się naradzać.
- Od tego nie będzie odwrotu. Kiedy wejdziesz na tą ścieżkę, zyskasz wielu wrogów.- radził stary mentor.
- Nie mam wyboru. To moja jedyna szansa. Nie wierzę, że Łukasz tak się zachował.- odpowiedział nakręcony Krzysztof.
- Każdy z nas musiał kiedyś wybrać stronę. Już dawno podejrzewałem, że Chrudzimirski nie jest tak wytrwały, jak ty.
- Musimy się zbierać, niedługo sąd zamkną.- oznajmił Pieruński.

Udali się w kierunku instytucji, krocząc przez miasto, dumnie wypinali pierś ozdobioną łańcuchem.
Ich pojawienie się w sądzie było wielką sensacją. Gwar na korytarzu cichł, gdy rozbrzmiewał dźwięk laski Antoniego stukającej o podłogę.
Na jego widok ludzie przystawali, a rozmowy zamierały. Tak wielki emanował od niego autorytet.
Dotarli do pokoju Prezesa Sądu Ryszarda Cebuli. Mężczyzna znieruchomiał na ich widok.
- Tyyy, jak śmiesz się tu pokazywać?!- powiedział Ryszard, spokorniał, kiedy zauważył Antoniego wynurzającego się zza pleców Pieruńskiego.
- Przybyłem walczyć o moje dobre imię. Nie ugnę się przed pomówieniami. Wyzywam cię na pojedynek.- odparł buńczucznie Krzysztof.
- Haha, nigdzie nie muszę z tobą iść.- próbował zbagatelizować sytuację prezes.
- Musisz, taka jest tradycja.- odpowiedział mu Antoni.
Mierząc się groźnymi spojrzeniami Cebula podszedł do Pieruńskiego. Przybliżyli się czołami.
- Zmiażdżę cię knypku- zagroził Rysiek.
Prezes powołał na świadka sędzinę Ewę i jej kolegę z sąsiedniego pokoju.
Ruszyli do skwerku, gdzie kiedyś odbywały się pojedynki. Świadkowie okrążyli antagonistów. Mężczyźni zaczęli rozgrzewkę. Wymachiwali rękami i rozciągali nogi. Po skończonej gimnastyce prezes z okrzykiem rzucił się na Krzysztofa. Ten błyskawicznie odskoczył uderzając nacierającego w bok. Wściekły Ryszard machnął młotkiem na odlew. Pieruński schylił się, celując w brzuch, poprawił ciosem w plecy. Cebula ze zmęczenia oparł się rękami o trawę. Gdy Krzysiek zbliżał się do zadania nokautującego uderzenia, prezes zerwał się gwałtownie z ziemi i rzucił się na niego z impetem. Udało mu się powalić Krzysztofa i zaczął uderzać go młotkiem w głowę. Czwarty cios Pieruński zablokował, poczuł jednak, że traci przytomność. Zaczął odpływać, przed oczami stawały mu upokorzenia ostatnich dni. Zimno, podjadanie korzonków, brak ubikacji, bieżącej wody i co najgorsze utrata traktora przez rolnika. Wstąpiła w niego ogromna siła napędzana chęcią zemsty. Odepchnął napastnika nogami. Uderzył młotkiem w ramię, poprawił w głowę, trzecie machnięcie trafiło w plecy.
Przestraszony Ryszard próbował na czworaka uciekać. Krzysztof wzbił się w powietrze krzycząc.
- Ile uwaliłeś małych i średnich przedsiębiorstw dziadu!
Doskakując do przeciwnika, zadał ostateczny cios. Nachylił się nad powalonym wrogiem i sięgnął po naszyjnik. Obecne osoby popatrzyły z przerażeniem.
- Jeśli sytuacja się nie poprawi, zostanie tylko jeden!- wrzasnął wznosząc łańcuch do góry.
Po czym obolały skierował się do Antoniego i razem udali się do domu.
Pozostali sędziowie podnieśli z ziemi, byłego prezesa, który właśnie odzyskiwał świadomość.

-Jednak ci się udało.- powiedział Antoni, uśmiechając się do Krzysztofa.
-Nie mów, że we mnie nie wierzyłeś. - odpowiedział przez opuchnięte wargi zwycięzca.
Podczas marszu Antoni przywitał się serdecznie z przechodząca obok staruszką Genowefą. Emeryci uśmiechnęli się do siebie porozumiewawczo.

Koniec.





http://www.fantastyka.pl/opowiadania/pokaz/20717