poniedziałek, 28 maja 2018

Miasto Innowacji: 05. Sędzia banita.





Miasto Innowacji: 05. Sędzia banita.

Na sali sądowej oskarżony oczekujący na wyrok był dziwnie spokojny. Wpatrywał się w niego siedzący naprzeciw krępy mężczyzna z czerwonym krawatem.
Pozwany obrzucił butelkami powstający lokal na osiedlu Projekt. Został zatrzymany przez krewką obsługę baru. Na posterunku policja próbowała przekonać poszkodowanych do nieskładania zeznań, argumentowała tym, że dzięki takiej aktywności żyjemy w bardziej dynamicznym społeczeństwie. Ofiary napaści nalegały i bezradni funkcjonariusze nie mieli wyboru, tylko aresztować chuligana. To było pierwsze od miesięcy zgłoszenie, od razu podchwycił je sędzia Krzysztof Pieruński. Z fanatycznym uporem doprowadził do finalizacji sprawy. Personel sądu traktował go jak wariata, który psuje doskonale działający system.
Ofiarę zwykle się spławiało, zachęcając do dalszej wytrwałej pracy dla społeczeństwa. Skazywano tylko tych, co zagrażali interesom Czerwonych i Niebieskich.

W gabinecie sędziego panowała nerwowa atmosfera.
Przy biurku siedział Krzysztof Pieruński, prowadzący rozprawę. Był czterdziestoletnim mężczyzną o atletycznej budowie. Zawsze starał się być sprawiedliwy i merytoryczny tak jak uczył go mentor legendarny Antoni Hausner.
Awanturowała się z nim trójka kolegów po fachu.
-Nie uniewinnię go!- zarzekał się Krzysiek.
-Musisz to zrobić!- naciskał na niego największy z towarzystwa, Prezes Sądu Ryszard Cebula.
-Trzeba to przeciąć, nie możemy dawać się wiecznie zastraszać.- odparł stanowczo Pieruński.
Towarzystwo zatrzymało się na chwilę, wtedy jeden z sędziów zaczął panicznym tonem apelować do Prezesa Sądu.
-Jeśli tego nie zrobi, powie mu, on się dowie!
Trzech sędziów wyszczerzyło zęby i zacisnęło ręce na młotkach.
Krzysztof popatrzył wzrokiem szukającym pomocy na przyjaciela, szczupłego bruneta, Łukasza Chrudzimirskiego. Ten stał pod ścianą, spuścił wzrok i nie angażował się w sprzeczkę.
Koledzy z pracy zaczęli otaczać biurko Krzyśka.
- Uniewinnisz go albo zabierzemy ci łańcuch!- grozili.
Pieruński był przyparty do muru. Pod naporem kolegów, wstał i zaczął się wycofywać w kierunku ściany.
Miał do wyboru stracić pracę lub ucieczkę. Nie wahając się, zasłonił twarz togą i wyskoczył przez zamknięte okno z drugiego piętra.
Dach stojącej pod gmachem sejmu policyjnej furgonetki zamortyzował upadek.
Dźwięk uderzenia i tłuczonego szkła zwrócił uwagę policjantów i gapiów.
Zaniepokojeni ludzie zwrócili się do stróżów bezpieczeństwa.
-Bez nerwów, pan sędzia jest wolnym człowiekiem i ma prawo do skakania z okna.- funkcjonariusz uspokoił obywateli.
Mężczyzna, który zapewniał parasol ochronny oskarżonemu, należał do grupy Czerwonych. Czerwoni i Niebiescy pociągali za sznurki w Mieście Innowacji.
Byli ulokowani w różnych partiach, szyld nie miał znaczenia, bez względu na wynik wyborów zawsze rządzili.
Czerwoni- trzymali w garści resorty siłowe. Kontrolowali policję, firmy ochroniarskie i szarą strefę.
Byli koszmarem restauratorów. Pili na umór i wszczynali awantury. Kiedy pobili już innych klientów i obsługę zaczynali tłuc się między sobą. Policja i ochrona nie interweniowała. Czekali, aż się zmęczą i odwozili ich do domów.
Lubili epatować bogactwem, drogimi samochodami i biżuterią.
Niebiescy- posiadali wpływy w prawie, finansach i mediach.
Mieli wysublimowany gust i smak. Byli mecenasami wydarzeń kulturalnych w regionie. Woleli trzymać się w cieniu. Często podśmiewali się z grubiańskiego zachowania Czerwonych i traktowali ich z dystansem.
Znakiem rozpoznawczym obu grup były krawaty odpowiedniego koloru. Porozumiewali się między sobą tajnymi gestami dłoni.
Tylko garstka ludzi dostrzegała ich obecność w życiu politycznym. Ci, którzy o tym mówili, byli traktowani jak oszołomy.

Po awanturze w pracy zszokowany Krzysztof krążył wokół bloku Łukasza, chował się w ciemnych zaułkach i bramach.
Kiedy zauważył, jak wraca z pracy, ruszył za nim do mieszkania.
- Witaj.
- Witam, tak się cieszę, że cię widzę.- odpowiedział Łukasz.
- W sądzie nie byłeś specjalnie pomocny.
- Co mogłem zrobić? Byliśmy sami przeciw wszystkim. Wiem, że chcą cię oskarżyć o zaniedbanie obowiązków, ale wyprostuje sprawy. Przekonam ich, żebyś mógł wrócić do pracy. Odpocznij, na pewno jesteś zdenerwowany.
- Ehh...- westchnął Krzysztof i usiadł zmęczony na fotelu w salonie.
- Zaparzę herbatę.- zaproponował Łukasz.
Zniknął w kuchni i po chwili przyszedł z dwiema szklankami brzęczącymi na tacce.
Pieruński wstał i zaczął nerwowo krążyć po pokoju.
- Odpocznij, wypij herbaty, gorąca.- nalegał Łukasz.
Mimo uspokajania Pieruński cały czas obsesyjnie chodził po salonie. Kątem oka, w oknie, dostrzegł podjeżdżające pod blok furgonetki policji i wóz bojowy Armii Urzędników.
- Jak mogłeś mnie zdradzić, oboje byliśmy wychowankami Antoniego, taktował nas jak synów!- wrzasnął Krzysiek.
- Ty byłeś jego ulubieńcem, mnie miał za piąte koło u wozu! Teraz liczy się tylko kasa i kariera, żadnych sentymentów- odkrzyknął Łukasz.
Policja działała na polecenie Czerwonych, więc była pełna werwy i inicjatywy. Wspomagało ich paru szturmowców z Armii Urzędników.
Pieruński wybiegł na klatkę schodową, stawić czoła napastnikom, wyrwał tarczę pierwszemu, jednocześnie kopnął go w pancerz. Żołnierz w ciężkim rynsztunku stracił równowagę i stoczył się w dół schodów. Własnym ciałem zablokował przejście kolejnym funkcjonariuszom.
Krzysztof błyskawicznie wycofał się do mieszkania. Zatamował drzwi wejściowe meblami. Sam udał się na przeciwległą ścianę.
Uderzeniami młota przebił mur do sąsiedniego lokum.
Sąsiad mimo poniesionej straty, nie okazał braku szacunku.
- Dzień dobry panie sędzio.- przywitał się kulturalnie.
- Witam. - odpowiedział Krzysztof, biegnąc w kierunku drzwi wejściowych.
Na korytarzu chowając się za tarczą, skoczył między schodami na parter. Następnie szybko wybiegł z klatki, odpychając nadchodzącego w jego kierunku szturmowca urzędnika.

Sędzia poczuł się zaszczuty, nie chciał uciekać z własnego miasta, któremu poświęcił życie.
Postanowił udać się w kierunku wioski Kręgi, gdzie przy granicy rozpościerały się pola uprawne.
Kupił koce, śpiwór, siatkę konserw i zgrzewkę wody.
Pod małym wzniesieniem, w miejscu zasłoniętym trawą, wykopał dziurę w ziemi.
Myślał strategicznie, kiedy przyjdą po niego, będzie miał wiele kierunków ucieczki.
Po paru dniach ukrywania się wyczyścił umysł i odnalazł wewnętrzną równowagę.
Nie straszna mu była żadna niedogodność zimno, deszcz, osuniecie się ziemi, był twardy, potrafił wytrzymać wszystko. Od czasu do czasu opuszczał kryjówkę i podjadał na polach korzonki i korę.
Spędził tak dwa miesiące, po czym postanowił się wybrać w kierunku pobliskiego gospodarstwa rolnego. Obserwował utrudzonego chłopa pracującego od świtu do wieczora. Po paru dniach zabrał swój dobytek i poszedł do rolnika, oferując pomoc za kąt do spania i wyżywienie. Skłamał, że w ten sposób podróżuje, odstresowując miejski styl życia. Rolnik Stefan Zguba stwierdził, że nie ma miejsca w domu i może jedynie zaproponować nocleg w stodole.
Razem zaczęli pracować w polu, przy zwierzętach i porządkach w gospodarstwie. Pewnego wieczora przy wspólnej kolacji w domu rolnik miał podpisać przedłużenie umowy dzierżawy. Krzysztof zapoznał się z pismem, zauważył, że porozumienie jest niekorzystne dla Zguby. Poradził mu negocjację lepszych warunków. Nazajutrz Stefan wrócił zadowolony do domu po zastosowaniu rad kompana. Był bardzo wdzięczny Pieruńskiemu i polecał jego wiedzę znajomym. Chłopi w okolicy rozwiązali, dzięki sędziemu, wiele problemów prawnych na swoją korzyść.

Gdy wydawałoby się, że sprawy mają się coraz lepiej, Krzysztof podczas kopania w polu usłyszał odgłosy awantury. Chowając się za drzewem, dostrzegł komornika w stroju bojowym, jak rekwirował ciągnik Stefana.
- Co ja teraz zrobię?! - lamentował rolnik.
Bezradny ukląkł na ziemi.
- Takie jest prawo.- odpowiedział spokojnie funkcjonariusz.
Mech przyczepił hak liny do traktora i zaczął go ciągnąć w kierunku miasta.
Podczas wspólnego obiadu Stefan schował głowę w ramionach i rozpłakał się przy stole.
- Z czego teraz utrzymam rodzinę? Nie mam żadnych długów, dlaczego zabrano mi traktor- biadolił.
- Będzie dobrze, obiecuję.- uspokajał Pieruński.
Krzysiek wiedział, że nie może być dłużej ciężarem dla tej miłej, poszkodowanej przez los pary chłopstwa.
Od tego wieczora zaczął cały wolny czas poświęcać treningom walki młotem. Pojedynek był dla niego jedyną drogą powrotu do społeczeństwa. Myślał, że po odzyskaniu stanowiska, będzie miał większe szanse na pomoc rolnikowi.
Polskie prawo zostało napisane w ten sposób, że pozostawiało duże pole do interpretacji. Niektórych sporów nie dało się rozwiązać dyskusją. Wiele wyroków spotykało się z wielkim sprzeciwem społecznym. Dla takich sytuacji wprowadzono instytucję sędziowskiego pojedynku.
Starcie odbywało się za pomocą młotków. Przegrany ryzykował utratę łańcucha, co wiązało się z dożywotnim zakazem uprawiania zawodu lub mógł liczyć na prawo łaski.
Dlatego koło budynków sądu znajdują się małe zagajniki, w których nie widać nic z zewnątrz.
Konfrontacje były ostatnio rzadkie, sędziowie zaczęli chronić się nawzajem, unikając konfliktów.
Warunkiem wypowiedzenia pojedynku było posiadanie przynajmniej jednego świadka sędziego.

Nazajutrz na gospodarstwo przyszła kurator społeczny Wiktoria Solińska, szczupła szatynka z długimi lokami, córka prezesa Rady Komorniczej. Poruszona kobieta zjawiła się od razu, gdy usłyszała o skandalicznej pomyłce z traktorem. Przepraszała rolnika i zapewniała o wsparciu w jego sprawie.
Sytuację obserwował Krzysztof przez uchylone drzwi do stodoły. Po zakończonej rozmowie dziewczyna rozglądała się po gospodarstwie Zaintrygowała ją zarośnięta głowa wychylająca się z wrót szopy.
Mężczyzna przestraszył się i zamknął budynek. Ruszyła w jego kierunku.
-Hej !- krzyknęła, dobijając się do środka.
Otworzył jej Krzysiek z długimi pozlepianymi włosami i brodą.
Dziewczyna z trudem rozpoznała w nim zaginionego sędziego.
- Ty jesteś Krzysztofem Pieruńskim, słyszałam, że uciekłeś z sądu przez okno.
- Tak to ja. - odpowiedział nieśmiało Krzysztof.
- To niesamowite! Jak spędziłeś ostatnie miesiące? - zapytała podekscytowana kobieta.
Zaprosił dziewczynę do stodoły i zaczął opowiadać o czasie spędzonym na wygnaniu. Kobieta słuchała z zapartym tchem, jednocześnie zdała sobie sprawę, że to on stał za wzrastającą świadomością prawa, wśród okolicznych rolników.
Wiktoria od początku wizyty zwracała uwagę na nieprzyjemny zapach. Gdy siedzieli na odwróconych skrzynkach, dostrzegła w kącie dwa wiadra. Nie mieściło jej się w głowie jakaż to pasja i zaangażowanie drzemały w tym człowieku.
Poświęcił pozycję zawodową i luksusy dla życia w niedostatku i pomocy społeczeństwu.
Dreszcz pożądania przeszył jej ciało.
Przylgnęła do jego twardej umięśnionej klatki piersiowej i wiedziała już, że spędzi z nim tę noc.
Gdy wstała, on już nie spał, trenował walkę z cieniem przy użyciu młotka. W życiu nie widziała takich szybkich skoordynowanych ruchów, chociaż od dziecka przebywała w towarzystwie sędziów.
Wiedząc, że związek nie jest im pisany, po cichu wymknęła się ze stodoły.

Około południa Krzysztof ogolił się siekierą nad wiadrem i ruszył do mieszkania mentora Antoniego.
Idąc ulicą, czuł się niepewnie.
Swobodna piesza przechadzka w godzinach pracy była źle widziana przez patrole Armii Urzędników.
Dwójka żołnierzy idąca za nim zaczęła go wołać. Pieruński przyśpieszył kroku. Żołnierze ruszyli za nim w pogoń. Sędzia schronił się w bramie.
Patrol bojowników ostrożnie podążył za nim. Kucający Krzysztof już na nich czekał.
Uderzył zza ściany w nogę, poniżej tarczy, pierwszego napastnika. Opierając się o jego hełm, przeskoczył z saltem za ich plecy. Atakując z tyłu, rzucił o ścianę uzbrojonego żołnierza, okładając go młotkiem. Drugi bojownik z furią zaatakował elektrycznym pastuchem. Krzysztof trafiał bezbłędnie, był wyraźnie szybszy, celował w miejsca nieosłonięte pancerzem. Uderzał do skutku, aż obolały żołnierz osunął się na ziemię.

Następnie dyskretnie udał się do mieszkania Hausnera.
Emeryt przez lata był sędzią cieszącym się autorytetem. Słynął ze sprawiedliwych wyroków. Potrafił znaleźć kompromis między naciskami politycznymi a odpowiednią karą. Pozwalano mu na więcej, bo ojciec Antoniego przyjaźnił się z ojcem Prezesa Sądu. Był uwielbiany przez społeczeństwo, jednocześnie będąc dla wielu ludzi niewygodnym. Miarka się przebrała, kiedy jego działania przeszkodziły interesom Czerwonych. Został wysłany na wcześniejszą emeryturę.
Krzysztof odwiedzał Hausnera średnio raz w tygodniu. Po awanturze w sądzie zerwał z nim kontakt, nie chciał go narażać na nieprzyjemności.
-Wejdź czekałem na ciebie.- przywitał młodszego wychowanka, starzec z siwymi długimi włosami i brodą.
Mieszkał w skromnym mieszkaniu wypełnionym książkami.
Usiedli w kuchni i zaczęli się naradzać.
- Od tego nie będzie odwrotu. Kiedy wejdziesz na tą ścieżkę, zyskasz wielu wrogów.- radził stary mentor.
- Nie mam wyboru. To moja jedyna szansa. Nie wierzę, że Łukasz tak się zachował.- odpowiedział nakręcony Krzysztof.
- Każdy z nas musiał kiedyś wybrać stronę. Już dawno podejrzewałem, że Chrudzimirski nie jest tak wytrwały, jak ty.
- Musimy się zbierać, niedługo sąd zamkną.- oznajmił Pieruński.

Udali się w kierunku instytucji, krocząc przez miasto, dumnie wypinali pierś ozdobioną łańcuchem.
Ich pojawienie się w sądzie było wielką sensacją. Gwar na korytarzu cichł, gdy rozbrzmiewał dźwięk laski Antoniego stukającej o podłogę.
Na jego widok ludzie przystawali, a rozmowy zamierały. Tak wielki emanował od niego autorytet.
Dotarli do pokoju Prezesa Sądu Ryszarda Cebuli. Mężczyzna znieruchomiał na ich widok.
- Tyyy, jak śmiesz się tu pokazywać?!- powiedział Ryszard, spokorniał, kiedy zauważył Antoniego wynurzającego się zza pleców Pieruńskiego.
- Przybyłem walczyć o moje dobre imię. Nie ugnę się przed pomówieniami. Wyzywam cię na pojedynek.- odparł buńczucznie Krzysztof.
- Haha, nigdzie nie muszę z tobą iść.- próbował zbagatelizować sytuację prezes.
- Musisz, taka jest tradycja.- odpowiedział mu Antoni.
Mierząc się groźnymi spojrzeniami Cebula podszedł do Pieruńskiego. Przybliżyli się czołami.
- Zmiażdżę cię knypku- zagroził Rysiek.
Prezes powołał na świadka sędzinę Ewę i jej kolegę z sąsiedniego pokoju.
Ruszyli do skwerku, gdzie kiedyś odbywały się pojedynki. Świadkowie okrążyli antagonistów. Mężczyźni zaczęli rozgrzewkę. Wymachiwali rękami i rozciągali nogi. Po skończonej gimnastyce prezes z okrzykiem rzucił się na Krzysztofa. Ten błyskawicznie odskoczył uderzając nacierającego w bok. Wściekły Ryszard machnął młotkiem na odlew. Pieruński schylił się, celując w brzuch, poprawił ciosem w plecy. Cebula ze zmęczenia oparł się rękami o trawę. Gdy Krzysiek zbliżał się do zadania nokautującego uderzenia, prezes zerwał się gwałtownie z ziemi i rzucił się na niego z impetem. Udało mu się powalić Krzysztofa i zaczął uderzać go młotkiem w głowę. Czwarty cios Pieruński zablokował, poczuł jednak, że traci przytomność. Zaczął odpływać, przed oczami stawały mu upokorzenia ostatnich dni. Zimno, podjadanie korzonków, brak ubikacji, bieżącej wody i co najgorsze utrata traktora przez rolnika. Wstąpiła w niego ogromna siła napędzana chęcią zemsty. Odepchnął napastnika nogami. Uderzył młotkiem w ramię, poprawił w głowę, trzecie machnięcie trafiło w plecy.
Przestraszony Ryszard próbował na czworaka uciekać. Krzysztof wzbił się w powietrze krzycząc.
- Ile uwaliłeś małych i średnich przedsiębiorstw dziadu!
Doskakując do przeciwnika, zadał ostateczny cios. Nachylił się nad powalonym wrogiem i sięgnął po naszyjnik. Obecne osoby popatrzyły z przerażeniem.
- Jeśli sytuacja się nie poprawi, zostanie tylko jeden!- wrzasnął wznosząc łańcuch do góry.
Po czym obolały skierował się do Antoniego i razem udali się do domu.
Pozostali sędziowie podnieśli z ziemi, byłego prezesa, który właśnie odzyskiwał świadomość.

-Jednak ci się udało.- powiedział Antoni, uśmiechając się do Krzysztofa.
-Nie mów, że we mnie nie wierzyłeś. - odpowiedział przez opuchnięte wargi zwycięzca.
Podczas marszu Antoni przywitał się serdecznie z przechodząca obok staruszką Genowefą. Emeryci uśmiechnęli się do siebie porozumiewawczo.

Koniec.





http://www.fantastyka.pl/opowiadania/pokaz/20717

środa, 28 marca 2018

Projekt X. Rozdział 1: Joanna, rozdział 2: "Sokół",

Projekt X. Rozdział 1: Joanna, rozdział 2: "Sokół",

Roz­dział 1. Jo­an­na.
Pol­ska, ty­siąc dzie­więć­set dzie­więć­dzie­sią­ty drugi rok. Mię­dzy drugą a trze­cią go­dzi­ną nocy, w pod­war­szaw­skiej willi eme­ry­to­wa­ne­go ge­ne­ra­ła Ja­now­skie­go od­by­wa­ły się dan­tej­skie sceny. Na pierw­szym pię­trze, w ga­bi­ne­cie przy biur­ku, były woj­sko­wy sie­dział zwią­za­ny na krze­śle w roz­cheł­sta­nym szla­fro­ku. Miał opuch­nię­tą, za­krwa­wio­ną twarz.
W po­miesz­cze­niu pa­no­wał wiel­ki ba­ła­gan. Na ziemi le­ża­ły rze­czy, po­wy­wa­la­ne z sza­fek i szu­flad. W po­ko­ju poza tor­tu­ro­wa­nym prze­by­wa­ły trzy za­ma­sko­wa­ne po­sta­cie. Na gło­wach mieli ko­mi­niar­ki, ubra­ni byli w czar­ne skó­rza­ne kurt­ki i rę­ka­wicz­ki. Jeden na­past­nik trzy­mał w ręku pi­sto­let z tłu­mi­kiem, wy­ce­lo­wa­ny w skroń ofia­ry, drugi dusił po­szko­do­wa­ne­go za­bar­wio­nym na czer­wo­no wor­kiem fo­lio­wym, trze­ci zaj­mo­wał się we­ry­fi­ka­cją i pa­ko­wa­niem zna­le­zio­nych w po­ko­ju do­ku­men­tów.
– Mamy to, co trze­ba.– po­wie­dział jeden z wła­my­wa­czy, pa­ku­jąc pa­pie­ry do czar­nej torby tu­ry­stycz­nej.
-Zo­sta­ło jesz­cze coś?!- krzyk­nę­ła do ofia­ry druga za­ma­sko­wa­na po­stać, jed­no­cze­śnie ude­rza­jąc go kolbą pi­sto­le­tu w czasz­kę. Ge­ne­rał zawył z bólu.
-Too… wszyst­ko.-od­sap­nął z tru­dem ka­to­wa­ny czło­wiek.
-Do­brze zatem nie mamy o czym wię­cej gadać.– po­wie­dział cy­nicz­nie agre­sor, dając znak głową do to­wa­rzy­sza, sto­ją­ce­go za krze­słem z ofia­rą. Ten ści­snął fo­lio­wym wor­kiem głowę woj­sko­we­go i za­czął go dusić. Spo­nie­wie­ra­ny męż­czy­zna ostat­kiem sił pró­bo­wał się bro­nić. Rzu­cał się cha­otycz­nie na krze­śle. Po chwi­li ciało opa­dło bez­wład­nie.
W przed­po­ko­ju mi­nę­li mar­twe­go psa rasy wyżeł, le­żą­ce­go w ka­łu­ży krwi.
W ła­zien­ce znaj­do­wał się czwar­ty zbrod­niarz. Trzy­mał na musz­ce pi­sto­le­tu z tłu­mi­kiem żonę ge­ne­ra­ła czter­dzie­sto­let­nią sza­tyn­kę oraz dwój­kę dzie­ci, chło­piec i dziew­czyn­ka mieli po osiem i dzie­sięć lat. Klę­cze­li przed na­past­ni­kiem ze zwią­za­ny­mi w tyle rę­ka­mi i za­kne­blo­wa­ny­mi usta­mi.
Para agre­so­rów po­de­szła z dwóch stron do to­wa­rzy­sza. Kom­pan z lewej na­chy­lił się w kie­run­ku jego ucha i szep­nął.
-Za­łatw ich.
Opraw­ca trzy­mał wy­ce­lo­wa­ną broń w twa­rze prze­ra­żo­nych dzie­ci. Pró­bo­wał na­ci­snąć spust, nie mógł. W oczach ofiar po­ja­wi­ły się łzy.
-Na co cze­kasz? Zabij ich!- po­ga­niał krzy­ka­mi ko­le­ga z pra­wej.
Zde­ner­wo­wa­ny na­past­nik stał znie­ru­cho­mia­ły. Ko­le­dzy za jego ple­ca­mi po­pa­trzy­li po sobie po­ro­zu­mie­waw­czo. Wy­ce­lo­wa­li broń w uwię­zio­ne dzie­ci oraz ko­bie­tę i do­ko­na­li eg­ze­ku­cji.
Po chwi­li czte­ry za­ma­sko­wa­ne po­sta­cie wy­szły z willi, kie­ru­jąc się do swo­je­go czar­ne­go, te­re­no­we­go auta.
Po­pę­dza­li szturch­nię­cia­mi, wy­raź­nie sko­ło­wa­ne­go i roz­trzę­sio­ne­go nie­do­szłe­go za­bój­cę. Wsie­dli do Suva i od­je­cha­li.
Roz­dział 2. „Sokół".
Wal­de­mar Czar­nec­ki był speł­nio­nym za­wo­do­wo męż­czy­zną w kwie­cie wieku. Mając czter­dzie­ści pięć lat, pro­wa­dził ele­ganc­ką i świet­nie pro­spe­ru­ją­cą re­stau­ra­cję „Sokół".
Pry­wat­nie był ci­chym, skrom­nym czło­wie­kiem, szczu­płym, śred­nie­go wzro­stu sza­ty­nem, krót­ko ostrzy­żo­nym z pre­cy­zyj­nie przy­strzy­żo­ny­mi wą­sa­mi.
Jego re­stau­ra­cja znaj­do­wa­ła się w nie­zwy­kle atrak­cyj­nym miej­scu, bli­sko Sejmu.
Lokal był prze­stron­ny o ja­snym wnę­trzu, duże okna zdo­bi­ły żółte za­sło­ny. Re­stau­ra­cja skła­da­ła się z sali głów­nej i dwóch ma­łych salek po­ło­żo­nych obok sie­bie, dla klien­tów ce­nią­cych sobie pry­wat­ność. Przy wej­ściu do kuch­ni znaj­do­wał się sty­lo­wy dę­bo­wy bar z wy­so­ki­mi krze­sła­mi.
Praca w kuch­ni za­czy­na­ła się ran­kiem od przy­go­to­wa­nia skład­ni­ków i pół­pro­duk­tów dla ca­łe­go menu, uwzględ­nia­jąc co­dzien­ną ilość wy­da­wa­nych por­cji. Każdy skład­nik po­traw, po­cząw­szy od mięsa, przez wa­rzy­wa i zioła mu­siał być w pod ręką. Dania takie jak bu­lion go­to­wa­no wcze­śniej, mięso kro­jo­no i ma­ry­no­wa­no. Sosy, część de­se­rów i przy­sta­wek przy­go­to­wy­wa­no przed po­ja­wie­niem się gości. Go­to­we, schło­dzo­ne pół­pro­duk­ty cze­ka­ły na ku­cha­rzy. Gdy po­ja­wi­ło się od­po­wied­nie za­mó­wie­nie, pra­cow­ni­cy kuch­ni przy­go­to­wy­wa­li tylko to, czego nie dało się zro­bić wcze­śniej. Sma­ży­li mięso, go­to­wa­li ma­ka­ron, wbi­ja­li jajka na pa­tel­nię.
Ku­cha­rze dzie­li­li sta­no­wi­ska pracy mię­dzy sie­bie. Po­dział od­by­wał się na kuch­nię „zimną”, „cie­płą” oraz de­se­ry. Na bie­żą­co pil­no­wa­no zgod­ność dania z za­mó­wie­niem, dba­jąc by go­ście z tego sa­me­go sto­li­ka, do­sta­wa­li je­dze­nie jed­no­cze­śnie.
Tego dnia, w so­bo­tę po po­łu­dniu, nie było du­że­go ruchu. Na głów­nej sali oj­ciec z dziec­kiem spo­ży­wa­li po­si­łek, w małym sa­lo­ni­ku ba­wi­ło się mał­żeń­stwo z par­tii Po­ro­zu­mie­nie Le­wi­cy, młode gwiaz­dy lewej stro­ny sceny po­li­tycz­nej.
Przy­stoj­ny męż­czy­zna, o za­dba­nych blond wło­sach Ja­nusz Słod­ki w ide­al­nie skro­jo­nym gar­ni­tu­rze za­mó­wił
pla­stry ło­so­sia wę­dzo­ne­go dymem z drzew owo­co­wych po­da­ne z gril­lo­wa­nym serem kozim, kon­fi­tu­rą z ka­pu­sty wło­skiej i ka­pa­ra­mi.
Bru­net­ka Alek­san­dra w ele­ganc­kiej czar­nej su­kien­ce wy­bra­ła z menu sa­łat­kę ce­sar­ską z pi­kant­ną, gril­lo­wa­ną pier­sią kur­cza­ka za­gro­do­we­go i do­mo­wy­mi pa­lusz­ka­mi gris­si­ni. Do po­sił­ku Ja­nusz za­mó­wił wino Po­me­rol, rocz­nik ty­siąc dzie­więć­set osiem­dzie­sią­ty, któ­re­go cena sta­no­wi­ła rów­no­war­tość śred­niej wy­pła­ty mie­sięcz­nej w Pol­sce. Zo­sta­wi­li uchy­lo­ne drzwi do salki.
Wal­dek przy­po­mniał sobie o spa­lo­nej ża­rów­ce na bocz­nej ścia­nie w po­ko­ju obok. Po­sta­no­wił ją wy­mie­nić bez po­mo­cy dra­bi­ny.
Za­czął wspi­nać się po na­roż­ni­ku, żeby wy­mie­nić ża­rów­kę. Wy­szu­ki­wał dłoń­mi wgnie­ce­nia w me­blach do opar­cia, przy­lgnął twa­rzą do ścia­ny. Wtedy usły­szał część roz­mo­wy od­by­wa­ją­cej się z przy­le­głe­go po­ko­ju.
-Dziś będą fa­jer­wer­ki. Uwalą firmę „Bajt”, Mi­ni­ster­stwo Fi­nan­sów ukrę­ci­ło bat na nich już parę mie­się­cy temu– mówił męż­czy­zna.
-Ha ha, sły­sza­łam, że Paweł Wła­dy­sław miał chrap­kę na jego część tortu. Szcze­gól­nie za­le­ża­ło mu na eks­por­cie kom­pu­te­rów do Rosji– od­po­wie­dzia­ła roz­we­se­lo­na ko­bie­ta.
Wal­dek prze­ra­ził się tym, co usły­szał, znał firmę "Bajt", serce za­czę­ło mu moc­niej bić. Wy­mie­nił ża­rów­kę, naj­szyb­ciej jak po­tra­fił i cicho opu­ścił salkę.
Kiedy Wal­de­mar wró­cił zmę­czo­ny do domu, do­szły do niego od­gło­sy za­ba­wy z sa­lo­nu. Bie­siad­ni­cy, gdy usły­sze­li, że męż­czy­zna po­wró­cił, przy­wi­ta­li go ser­decz­ny­mi okrzy­ka­mi. Na ka­na­pie koło sto­li­ka przed te­le­wi­zo­rem sie­dzia­ły czte­ry osoby. Blon­dyn­ka, żona San­dra, zaj­mu­ją­ca się domem, na­sto­let­nia córka Wik­to­ria uczęsz­cza­ją­ca do pry­wat­nej uczel­ni. To­wa­rzy­szy­ła im sio­stra żony szczu­pła, krót­ko ostrzy­żo­na sza­tyn­ka Beata i jej mąż do­brze zbu­do­wa­ny, ły­sie­ją­cy na czole pra­cow­nik Mi­ni­ster­stwa Fi­nan­sów, Hen­ryk.
Mał­żon­ka po­zna­ła Wal­de­ma­ra, jak był peł­nym pasji ku­cha­rzem w barze mlecz­nym. Pra­co­wał za dwóch. Przy­go­to­wy­wał tra­dy­cyj­ne dania kuch­ni pol­skiej. Sta­rał się je uroz­ma­icać, we­dług wła­snych pa­ten­tów, nie za­wsze spo­ty­ka­ło się to z apro­ba­tą klien­tów i ko­le­gów z pracy.
San­dra za­glą­da­ła tam po dro­dze z zajęć na uczel­ni. Wal­dek nie krył, że mu się po­do­ba­ła. Za­wsze do za­mó­wio­nych przez nią po­traw do­kła­dał od sie­bie skład­nik eks­tra. Potem z cie­ka­wo­ścią pytał, jak jej sma­ko­wa­ło. Spodo­ba­ła jej się ta za­ba­wa i stała się re­gu­lar­nym go­ściem. Ujął ją po­god­nym na­sta­wie­niem, pra­co­wi­to­ścią. Była prze­ko­na­na, że ma dobre serce. Po­bra­li się po krót­kim okre­sie na­rze­czeń­stwa. Ich ślub był po­łą­cze­niem dwóch świa­tów. On po­cho­dził ze skrom­nej rze­mieśl­ni­czej ro­dzi­ny. Ona do­ra­sta­ła w bo­ga­tym domu dzia­ła­cza par­tyj­ne­go, obec­nie pre­ze­sa spół­dziel­ni ele­ganc­kie­go osie­dla.
Nie­dłu­go po ślu­bie po­sta­no­wi­ła speł­nić ma­rze­nie męża o wła­snej re­stau­ra­cji. Tata wy­ło­żył pie­nią­dze i za­pew­nił re­kla­mę wśród miej­sco­wej elity. W nowej re­stau­ra­cji młody mał­żo­nek miał pełną swo­bo­dę.
Od­wie­dza­ją­cy po­li­ty­cy pro­po­no­wa­li mu różne przy­słu­gi, Wal­dek się przed tym wzbra­niał. Córka się z tego śmia­ła.
Pa­trzy­ła z wyż­szo­ścią na ojca, była roz­piesz­czo­na i py­ska­ta. Trzy­ma­ła się z matką, wy­po­mi­na­ła tacie, że wszyst­ko za­wdzię­cza żonie.
W te­le­wi­zji po­ka­zy­wa­no scenę za­trzy­ma­nia biz­nes­me­na zaj­mu­ją­ce­go się han­dlem kom­pu­te­ra­mi. Był pro­wa­dzo­ny z rę­ka­mi sku­ty­mi z tyłu przez za­ma­sko­wa­nych funk­cjo­na­riu­szy. Inni po­li­cjan­ci ce­lo­wa­li do niego z broni au­to­ma­tycz­nej. Był bru­tal­nie po­py­cha­ny.
Wokół sceny akcji krą­ży­li re­por­te­rzy, coraz bar­dziej przy­bli­ża­jąc obiek­ty­wy kamer do aresz­to­wa­ne­go i przy­sta­wia­jąc mu mi­kro­fo­ny do twa­rzy.
Męż­czy­zna był za­szczu­ty i zszo­ko­wa­ny.
Wal­dek w za­trzy­ma­nym roz­po­znał daw­ne­go zna­jo­me­go Romka Zie­miń­skie­go.
Pa­no­wie znali się od dzie­ciń­stwa, cho­dzi­li razem do klasy w szko­le pod­sta­wo­wej, na stu­diach ich drogi się ro­ze­szły.
Zgro­ma­dze­ni go­ście, wraz z żoną i córka nie po­sia­da­li się z ra­do­ści.
-Ja­kie prze­stra­szo­ne bie­dac­two– ko­men­to­wa­ła we­so­ło Wik­to­ria.
Hen­ryk cie­szył się tym bar­dziej, bo w prze­ję­tej fir­mie żona miała za­pew­nio­ną in­trat­ną po­sa­dę.
-Szach mat, szyb­ka akcja i klient ska­so­wa­ny. Tak to się robi!- krzy­czał do te­le­wi­zo­ra pod­nie­co­ny męż­czy­zna. Ode­pchnął kie­li­szek, chwy­cił bu­tel­kę al­ko­ho­lu i za­czął jej za­war­tość gwał­tow­nie wle­wać do gar­dła. Ko­bie­ty śmia­ły się do roz­pu­ku, za­sła­nia­jąc usta.
Wal­dek uda­wał ra­dość z nimi, ale go­to­wa­ła się w nim krew. W głębi ducha po­przy­siągł dzia­łać.
Całą nie­dzie­lę spę­dził w sy­pial­ni. Było mu przy­kro, żonie i córce po­wie­dział, że ma za­tru­cie po­kar­mo­we.
Córka wy­ko­rzy­sta­ła mo­ment, żeby do­gryźć ojcu. Za­śmia­ła się do matki, gdy przy­szły od­wie­dzić Wald­ka w po­ko­ju.
-Ha ha, ledwo po­wą­chał wódki i już za­nie­mógł, a wujek Hen­ryk po­tra­fi pić trzy dni i nic mu nie jest. Ha ha.
Ucie­szo­na ro­dzi­ciel­ka po­gła­ska­ła ją po ra­mie­niu, za­my­ka­jąc drzwi.
Męż­czy­zna za­sta­no­wił się, czy do­brze wy­cho­wał córkę.
Na­stęp­ne­go dnia Wal­dek przy­szedł do pracy wy­ci­szo­ny i sku­pio­ny. Uni­kał jak mógł, roz­mów z pra­cow­ni­ka­mi i klien­ta­mi.
Wie­czo­rem jeden z sa­lo­ni­ków był za­re­zer­wo­wa­ny przez ge­ne­ra­ła Po­pe­cia, za­zwy­czaj od­wie­dzał go w to­wa­rzy­stwie ochro­nia­rzy i mil­czą­ce­go ge­ne­ra­ła ro­syj­skie­go, który za­wsze na­pa­wał prze­ra­że­niem ob­słu­gę i klien­tów.
Go­dzi­nę przed za­mknię­ciem do lo­ka­lu przy­by­ła pię­cio­oso­bo­wa grupa. Pol­ski i ro­syj­ski ge­ne­rał w to­wa­rzy­stwie trój­ki ochro­nia­rzy od razu skie­ro­wa­li się do za­re­zer­wo­wa­ne­go sa­lo­ni­ku. Otyły Ro­sja­nin, o czer­wo­nej ska­mie­nia­łej twa­rzy, jako je­dy­ny w to­wa­rzy­stwie ubra­ny był w wyj­ścio­wy mun­dur woj­sko­wy. Resz­ta grupy no­si­ła ele­ganc­kie gar­ni­tu­ry.
Na przy­wi­ta­nie zna­nych gości za­zwy­czaj wy­cho­dził Wal­dek, tym razem wy­słał kel­ne­ra, sam scho­wał się za ścia­ną przy kuch­ni.
Po chwi­li, gdy pra­cow­nik wró­cił z za­mó­wie­niem, Wal­dek po­sta­no­wił od­wie­dzić gości.
-Mó­wi­łem, że ko­bie­ty nie na­da­ją się do tej jed­nost­ki– tu ge­ne­rał Popeć prze­rwał wy­po­wiedź, wi­dząc wcho­dzą­ce­go Wald­ka.
Po przy­wi­ta­niu, wy­mia­nie kom­ple­men­tów re­stau­ra­tor udał, że strą­cił ser­wet­kę. Gdy się schy­lił, żeby ją pod­nieść, bły­ska­wicz­nie wy­su­nął z rę­ka­wa dyk­ta­fon i wsa­dził go pod grubą kłodę łą­czą­cą nogi stołu.
Z Wal­de­ma­rem roz­ma­wiał pol­ski woj­sko­wy, Ro­sja­nin sie­dział, mil­cząc, od czasu do czasu kiwał głową na po­twier­dze­nie, przy­ta­ku­jąc "da".
Po krót­kiej kon­wer­sa­cji re­stau­ra­tor wró­cił do swo­ich obo­wiąz­ków.
Cały czas cze­kał zde­ner­wo­wa­ny, kiedy wyjdą. Nie mógł usie­dzieć na miej­scu.
Zo­stał w lo­ka­lu tylko z jed­nym kel­ne­rem Jan­kiem. Był to młody dwu­dzie­sto­jed­no­let­ni chło­pak. Chudy blon­dyn, krót­ko ostrzy­żo­ny, lekko ner­wo­wy.
Sły­szał, że jego oj­ciec zo­stał za­bi­ty po woj­nie. Wy­cho­wa­ła go sa­mot­nie matka, mimo że miała pro­ble­my ze zna­le­zie­niem pracy. Jan­ko­wi ledwo udało się skoń­czyć szko­łę.
Uwie­rzył w tego chło­pa­ka, cho­ciaż inni mu to od­ra­dza­li. Gdy w końcu woj­sko­wi ze świtą opu­ści­li lokal, Wal­de­mar szyb­ko po­biegł do sali. Z prze­ra­że­niem od­krył, że dyk­ta­fon znik­nął.
Janek po­szedł wy­rzu­cić śmie­ci, gdy do re­stau­ra­cji wtar­gnął jeden z ochro­nia­rzy ge­ne­ra­ła.
Wal­de­mar ko­ja­rzył go, był człon­kiem ostrej kom­pa­ni Mie­czy­sła­wa Kap­cia, sza­rej emi­nen­cji Bel­we­de­ru.
-Zgu­bi­łeś coś?!- krzyk­nął osi­łek, ści­ska­jąc jedną ręką szyję Wald­ka, drugą przy­kła­dał mu do twa­rzy zna­le­zio­ny dyk­ta­fon.
-Dla kogo pra­cu­jesz, dla USA?!- wrzesz­czał, przy­gnia­ta­jąc męż­czy­znę do ścia­ny.
-Dla ni­ko­go, po­peł­ni­łem głup­stwo– krzy­czał prze­raź­li­wie Wal­dek, łap­czy­wie ła­piąc po­wie­trze.
-Słu­chaj nie spe­cjal­nie, ob­cho­dzi mnie ten ruski, teraz bę­dziesz robił dla mnie!
-Do­brze, do­brze, zro­bię, co za­chcesz– od­po­wie­dział płacz­li­wym tonem re­stau­ra­tor.
Nagle usły­szał huk, na­past­nik go pu­ścił i upadł na pod­ło­gę.
Uj­rzał Janka z wiel­ką pa­tel­nię w dłoni.
Męż­czyź­ni po­pa­trzy­li na sie­bie prze­stra­sze­ni.
-Le­piej go zwiąż­my, zanim się ock­nie– za­pro­po­no­wał nie­śmia­ło Wal­de­mar.
-Znam kogoś, kto może nam pomóc– oznaj­mił spo­koj­nie kel­ner.
-Dzię­ki Janek.
Przy­wią­za­li na­past­ni­ka za ręce do słupa w kuch­ni, ścier­ką za­kne­blo­wa­li mu usta.
Była ciem­na noc, gdy chło­pak wy­ru­szył po pomoc.
Janek za­nu­rzył się w mroku ob­skur­nej dziel­ni­cy. Ławki i klat­ki scho­do­we były ob­ło­żo­ne przez po­bu­dzo­ną mło­dzież. Gdy prze­cho­dził obok, ba­da­li go agre­syw­ny­mi spoj­rze­nia­mi.
Przy mi­ja­nych ga­ra­żach łysy, rosły chło­pak, ubra­ny we fle­jer­sa, krzy­cząc, roz­bił o zie­mię bu­tel­kę po tanim winie. To­wa­rzy­szą­cy mu ogo­lo­ne wy­rost­ki za­re­ago­wa­li na to gło­śnym śmie­chem.
Prze­ci­snął się przez za­tło­czo­na klat­kę scho­do­wą, jed­ne­go z za­nie­dba­nych blo­ków. Wszedł na dru­gie pię­tro, za­pu­kał trzy razy, po chwi­li jesz­cze dwa razy. Od­cze­kał chwi­lę na ko­ry­ta­rzu. Po paru mi­nu­tach zza drzwi wy­chy­lił się chudy chło­pak, z pod­krą­żo­ny­mi ocza­mi i prze­tłusz­czo­ny­mi czar­ny­mi wło­sa­mi.
Janek długo nie wra­cał, ochro­niarz ock­nął się i pró­bo­wał się uwol­nić.
Wal­dek, chcąc go uspo­ko­ić, spró­bo­wał ude­rzyć go pa­tel­nią i nie tra­fił. Na­past­nik bły­ska­wicz­nie wy­ko­rzy­stał jego błąd. Pod­ciął go i prze­wró­cił. Za­ło­żył mu no­ży­ce, za­czął dusić no­ga­mi.
Zwar­li się w śmier­tel­nym uści­sku.
Wal­de­mar ude­rzał pa­tel­nią na oślep, parę cio­sów do­się­gło celu. Ochro­niarz coraz sil­niej dusił go koń­czy­na­mi. W ta­kiej pozie za­stał ich po­wra­ca­ją­cy Janek z po­sęp­nym to­wa­rzy­szem. Męż­czy­zna był w wieku około pięć­dzie­się­ciu lat, po­tęż­nej bu­do­wy, miał około stu dzie­więć­dzie­się­ciu cen­ty­me­trów wzro­stu, wagi po­wy­żej stu kilo, ubra­ny w czar­ną skó­rza­ną kurt­kę. Był ogo­lo­ny na łyso, twarz miał prze­ora­ną głę­bo­ki­mi bruz­da­mi.
Trzy­mał czar­ną tecz­kę, którą odło­żył na bok.
Męż­czy­zna chwy­cił jedną ręką twarz ofia­ry. Drugą wy­ko­nał szyb­kie i silne szarp­nię­cie. Wal­de­mar i Janek usły­sze­li chrząk­nię­cie, po czym zła­pa­ny ochro­niarz opadł mar­twy na pod­ło­gę ze skrę­co­nym kar­kiem.
Zszo­ko­wa­ni re­stau­ra­to­rzy pa­trzy­li na to prze­ra­że­ni. Wal­dek nie wy­trzy­mał, na­chy­lił się w kon­cie kuch­ni i zwy­mio­to­wał. Nowy zna­jo­my po­wie­dział do trzę­są­cych się bo­ha­te­rów.
-Sie­dzi­my teraz w tym razem.
Po czym otwo­rzył tecz­kę za­wie­ra­ją­cą pro­fe­sjo­nal­ny sprzęt do pod­słu­chów.
koniec


http://www.fantastyka.pl/opowiadania/pokaz/20331

http://www.portal-pisarski.pl/czytaj/62914/projekt-x-rozdzial-1-joanna-rozdzial-2-sokol

poniedziałek, 20 lutego 2017

Drugi świat: Syn Rzeźnika


ENGLISH VERSION

The Butcher’s Son and the Angel protect the world against threats reaching out of the grave. The adventure brings them to unique venues, such as the Municipal Library and Brazil.

https://www.amazon.com/dp/B06ZY4SBRK
https://www.amazon.fr/dp/B06ZY4SBRK
https://www.smashwords.com/books/view/718530



Syn Rzeźnika i Anioł strzegą świat przed zagrożeniami, powstającymi zza grobu. Wir przygody rzuca ich w niezwykle miejsca m.in. do Biblioteki Miejskiej jak i Brazylii.

http://www.gandalf.com.pl/e/drugi-swiat-syn-rzeznika/
http://www.empik.com/drugi-swiat-syn-rzeznika,p1140596165,ebooki-i-mp3-p